Mam dwie znajome na znanym portalu społecznościowym
(znajomych mam wielu, ale dziś o dwóch z nich chciałam wam opowiedzieć).
Pierwsza z nich jest niezwykle inteligentną młodą kobietą. Posiada niewyszukane
poczucie humory i dar opisywania otaczającego ją świata. Często wrzuca posty o
spotykającym ją absurdzie życia współczesnego. Druga natomiast jest niezwykle
piękna i fotogeniczna. Codziennie wrzuca nowe zdjęcia. Pierwsza z nich dostanie
10 lajków, druga 110. Często się zastanawiam dlaczego znajomi (i znajomi
znajomych) nie czytają tak zabawnych opowieści. Wynika to z braku czasu z
czystego lenistwa? Czy oznacza to, że zaczynamy żyć w świecie obrazkowym, gdzie
ciekawsze staje się jak wyglądasz niż co masz do powiedzenia? Coraz więcej
czasu poświęcamy na oglądanie zdjęć modelek fitness niż na zapoznawanie się z
wiedzą i treścią jakie chcą przekazać.
Czy wirtualne piękno ważniejsze niż nasze wirtualne wnętrze?
W celu poznania źródła obrazka kliknij TUTAJ |
A prawda jest taka, że same sobie (mam tu na myśli kobiety)
rzucamy kłody pod nogi. Lajkujemy piękne ciała, promujemy chudość i fitnessowy
wygląd, dążymy do bycia szczuplejszą, piękniejszą. Wrzucamy swoje plany
treningowe, dietetyczne, wymiary, a później rzucamy się do świata, mężczyzn,
mediów, że promują chudość i urodę, że nikt nie chce słuchać tego co mamy do
powiedzenia. A właśnie: czy mamy już coś do powiedzenia? Ulubione tematy to
sport i dieta, a gdzie się podziały rozmowy o pasjach, podróżach, książkach i
marzeniach? Doprowadziłyśmy się do punktu, gdzie wolimy wykonać porządny
trening niż iść ze znajomymi na piwo. Czy nasze fitness marzenia nie niszczą
nam życia? Czy posiadanie ciała modelki może być marzeniem?
Szukam więc tej granicy pomiędzy zdrowym trybem życia a
obsesją fitnessową. Dlatego usunęłam z dysku plik z „inspiracjami” zastępując
go kolekcją zdjęć D.I.Y. Zrezygnowałam z obserwowania modelek fitness na rzecz
znanych trenerów fitness. Robię zdjęcia otaczającego mnie świata, a nie mojej
sylwetki w lustrze. Usunęłam z obserwowanych blogi, z których niczego nowego
się nie uczyłam. Rozpoczęłam zwyczaj niedzieli offline zamiast niedzielnych
poranków z kawą i blogiem. Po pracy ćwiczę zamiast sprawdzać po raz setny swoja
pocztę, blogi czy portale społecznościowe. Wychodzę ze znajomymi na miasto i
piję piwo dobrze wiedząc, że następny dzień będzie nie treningowy i
niedietetyczny. Uczę się słuchać swojego ciała i nie jestem już tak surowa dla
siebie. Ograniczam portale społecznościowe, bo życie jest „out there”. Nawet
jeśli nie jest tak piękne i kolorowe jak w świecie wirtualnym, ale jest moje i jest
prawdziwe.
Niestety tak to jest, że coraz bardziej skupiamy się na wymiarze wizualnym, niż treści, która powinna do nas dotrzeć.. Dobrze, że robisz coś, aby się od tego oderwać :)
OdpowiedzUsuńPrawda jest taka, że dzisiejsze społeczeństwo przyzwyczaiło się do wszystkiego w formie INSTA. Mamy obrazek, twitta na jedynie 150 znaków, strony z obrazkami, przeglądamy krótkie notatki prasowe i czterominutowe filmiki.
OdpowiedzUsuńTak jest łatwiej, szybciej i przede wszystkim - nie wymaga to za wiele myślenia. Rośnie nam pokolenie idiotów, dla których przeczytanie 300 stronicowej książki czy napisanie podania, to abstrakcja i kosmos, ale robienie sobie 50 zdjęć dziennie i wysyłanie 300 krótkich smsów - to norma.
Zgadzam się z przedmówczyniami - teraz jesteśmy bardzo nastawieni na obraz, nie na słowo. To czasami widać także po blogach - te, które maję niewiele do powodzenia, a jednocześnie mają mnóstwo zdjęć zamiast konstruktywnych postów, często moją najwięcej lajków. Poza tym przyznam się, że niedawno usunęłam z fb fanpejdż jednej ze stron, która reklamuje się jako propagująca zdrowy styl życia, bo po prostu zaczęły mnie wkurzać półnagie, wygięte pod dziwnym kątem dziewczyny... Od te strony wymagałam jakichś ciekawostek nt. treningów, a nie zdjęć, które w 80% są wyretuszowane..
OdpowiedzUsuń