niedziela, 21 lutego 2016

O mojej jogowej podróży

Wróciłam.

Wróciłam do pisania. Wróciłam na tego bloga. Wróciłam do ponownego odkrywania siebie.

Ostatnie pół roku było dla mnie niekończącą się drogą wzlotów i upadków. W tym czasie nauczyłam się wiele o sobie, o życiu, a nawet o zdrowiu i sporcie. Jest tyle rzeczy, które chciałabym opisać, że nawet nie wiem od czego zacząć. 

Może jako pierwszy post (na rozruszanie) zacznę od mojej jogowej podróży. 

W połowie roku 2014 zaczęłam szkolenie na nauczyciela jogi w szkole Open Mind. Na początku byłam zachwycona. Przykładałam się do nauki. Dużo czasu poświęcałam na własną praktykę. Stałam się spokojniejsza i bardziej świadoma swoich pragnień. Dlatego też postanowiłam odejść z biura i spełnić swoje marzenie o własnym studiu jogi i pilatesu. Po roku nauki rozeszły się moje drogi z metodą Iyengarą i odkryłam Vinyasa Power Jogę, w której się rozkochałam na dobre. Uzyskałam dyplom nauczyciela i zaczęłam prowadzić zajęcia w studiach fitness. W połowie roku 2015 rozpoczęłam poważne kroki w kierunku własnego studia i we wrześniu zaczęłam prowadzić zajęcia "u siebie". Niestety miejsce było zupełnie nietrafione. Było głośno (sąsiad Studio Tańca), zimno i wilgotno. Kolejne remonty wiązałyby się z dodatkowymi kosztami. A i tak byłam już spłukana. Musiałam więc szybko szukać nowego miejsca, a "zimnej i głośnej kanciapy" zrezygnować. I tu lekcja numer 1 Zawsze, ale to zawsze bierz wszystko na piśmie. Moja ufność i naiwność co do uczciwości innych kosztowała mnie kolejne pieniądze. Przeniosłam się jednak. Miałam swoje własne miejsce i myślałam, że będzie wszystko już wspaniale. Płaciłam rachunki, czynsze, opłaty za muzykę, wynagrodzenia, prowadziłam zajęcia, a w kieszeni nic nie zostawało. Musiałam więc wziąć dodatkowe godziny w klubach. Chyba nie muszę mówić do czego to doprowadziło. Nie miałam siły na swoją własną praktykę, zaczęłam się złościć na ludzi, zgubiłam swój spokój, a moja miłość do jogi powoli zaczęła zamieniać się w niechęć. I tu lekcja nr 2 Zanim zaczniesz zarabiać na swoim hobby dobrze to przemyśl.


Kiedyś myślałam, że im więcej będę ćwiczyć tym będę lepsza, silniejsza, zwinniejsza. Że jako nauczycielka jogi MUSZĘ stawać na rękach, głowie i owijać się nogami za szyją. Takie myślenie doprowadziło mnie do paranoi, do męczenia swojego ciała, do "odbębniania" praktyki. Musiałam zwolnić, odpuścić i zobaczyć co się stanie. 
Doprowadziło mnie to do decyzji o zamknięciu studia, zmniejszenia ilości prowadzonych godzin i do spontanicznej praktyki - czyli wtedy jak mam na to czas i ochotę. I dobrze mi z tym.

Bo widzicie w dzisiejszym świecie można nieco oszaleć. Z każdej strony z Internetu uderzają nas mądre myśli, inspirujące filmy i ciągłe dążenie do sukcesu. Patrzenie w tym kierunku sprawia, że gubimy kontakt z samym sobą. Przestajemy się zastanawiać nad tym co jest dobre dla nas, nad tym co czujemy i czego potrzebujemy. A przecież to właśnie jest istota jogi: połączenie ze sobą. Wszystkie moje przeżycia związane z założeniem własnego studia, ze szkoleniami nauczycielskimi i wyjazdami dużo mnie nauczyły. I chociaż mniej czasu spędzam na macie to moja jogowa podróż wciąż trwała. Bardziej w głowie i w sercu niż fizycznie. Ale trwa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz